top of page

van life



Kto by pomyślał?! Ale w sumie to nie wiem skąd to zdziwienie haha. Może nie kojarzę się ludziom z stylem życia w vanie, ale nie jest to dla mnie żadna abstrakcja.


Choć nie miałam nigdy tego konkretnego doświadczenia, to mam na koncie wiele nocy pod namiotem, w samochodzie, w busie, w chatkach bez prądu i hostelach. Po prostu wiele o mnie nie wiecie (w tym jak się okazuje moi przyjaciele!).



Przyznaję, że idea podróży vanem nigdy nie była jakimś moim wielkim marzeniem, ale nie byłam też kategorycznie na nie. Co by nie mówić, lubię mieć dostęp do łazienki, ochronę przed komarami i ciszę w sypialni. 


Powodów do naszej van-podróży było kilka:

  • Chciałyśmy przejechać trasę na północ Australii.

  • Nie wiedziałyśmy, gdzie chcemy spać po drodze.

  • Chciałyśmy mieć wolność decydowanie spontanicznie co nam się podoba.

  • Nie chciało nam się codziennie szukać noclegów.

  • Noclegi w Australii są absurdalnie drogie.


Van był dla nas zatem jedyną jedyną jedyną sensowną opcją i to pod każdym względem. Okazało się jak zawsze, że mamy dużo życiowego szczęścia, bo udało nam się wynająć ostatni samochód w całym Sydney, gdyż okazuje się, że ludzie planują takie tripy z półrocznym wyprzedzeniem, wszystko było zablokowane na cztery miesiące do przodu. A my podejmowałyśmy decyzję z dnia na dzień, więc dzięki Ci opatrzności za naszego uroczego grata.



Justyna, z którą tu jestem uprzedzała mnie, że podróż vanem to love-hate relationship, gdzie ewidentnie wygrywa love skoro nadal to robi. Zgadzam się w pełni i to od pierwszej nocy.

U mnie zaczelo się zdecydowanie od hejtu, bo na pierwszy camping dojechałyśmy po zmroku i przywitała nas totalna duchota i zgraja komarów. W ten sposób przypomniałam sobie, że połączenie braku dostępu do powietrza i komarów to moja definicja koszmaru. W ten sposób doświadczyłam pierwszego od lat mikroataku paniki i byłam przerażona na samą myśl o tym jak przeżyje kolejne pięć nocy. UWAGA: przeżyłam, a komary okazały się być super łaskawe. 


Dzięki temu doświadczeniu każdego wieczoru towarzyszył mi z jednej strony lęk przed powtórka z rozrywki i zarazem ulga, że jest tak przyjemnie,gdy po prostu czuję na skórze powiew chłodnego nocnego wiatru.


I to chyba największa vanowa lekcja. Jak niewiele potrzeba człowiekowi do szczęścia i jak odebrawsze sobie kilka codziennych luksusów doceniamy te najbardziej podstawowe udogodnienia. Po kilku nocach bez ciepłej wody i lustra w łazienkach, camping, który zapewniał te benefity był dla mnie niczym pięciogwiazdkowy hotel. Wspaniałe uczucie.



Speaking of gwiazdki. Myślałam, że wychodzenie w nocy do zbiorowej toalety będzie dla mnie zmorą, a okazało się być jednym z najpiękniejszych doświadczeń. Wyobraźcie sobie jak drogę oświetla Wam blask księżyca, a wokół niego konstelacje gwiazd i droga mleczna. To były magiczne momenty i widoki, w które patrzyłam się bez wytchnienia robiąc sobie małą przerwę od spania. Zdecydowanie warto pić dużo przed snem haha.


O pobudkach na łonie natury z widokami zapierającymi dech w piersi, piciu kawy, gdy powoli wysycha poranna rosa, czy spacerach o świcie jeszcze przed śniadaniem, by podziwiać nadmorskie widoki to nagrody za te wszystkie niewygody, które są dla mnie na sto procent warte tego (nie)małego vanowego wyzwania.



Mogłabym napisać chyba o tym całą książkę, bo ilość moich refleksji z tych zaledwie sześciu dni przygody jest niezliczona. Czuję ogromną wdzięczność za możliwość odkrywania święta, spędzania czasu z przyjaciółką, z którą udało nam się nie pozabijać w tej mikroprzestrzeni, ale przede wszystkim za pokazanie sobie jak niewiele potrzeba do szczęścia. 

Wasze van stories and thoughts mile widziane w komentarzach. 


bottom of page