top of page

karo z krainy oz

Siedem tygodni. To prawie dwa miesiące. Tyle czasu spędziłam na drugim końcu świata, na Antypodach, w Australii. Zleciało jakoś dziwnie szybko i wolno zarazem, jak to zwykle bywa z postrzeganiem i odczuwaniem czasu. Też to macie? Czuję się jakbym była na tej wyprawie wieki, a jednocześnie ledwie opuściła Polskę. 



Z moją skłonnością do refleksji i dygresji mogłabym pewnie o pobycie w Australii napisać książkę. Ale żeby nie przytłoczyć ani siebie ani Was, postanowiłam wypunktować kilka najważniejszych dla mnie obserwacji z tego fascynującego kraju.



Po pierwsze Australia jest daleko. Szokujące, wiem. Naprawdę daleko. Najszybsze połączenie z polski to łącznie 20h w samolocie. Jednocześnie Australia jest wielka. Dramatycznie wielka. 26-krotnie większa niż Polska. Dopiero po wylądowaniu tutaj człowiek zdaje sobie z tego sprawę. Zwiedzenie tego kraju “na raz” wydaje się być bezsensownym maratonem. Dlatego trzeba wybrać, z czegoś trzeba zrezygnować. Należy zastanowić się w jakim będziemy klimacie i jaka będzie pora roku. To świetne miejsce na wyleczenie się z FOMO, bo będąc w Australii trzeba zdecydować co nas ominie licząc, że kiedyś tu wrócimy. Dobra lekcja dla mnie, ale przyznam Wam też, że zobaczyłam naprawdę sporo, pomimo miesięcznego przystanku w jednym miejscu. Cztery tygodnie stacjonarnie i trzy w ruchu - uważam to za super balans. 4 dni w Sydney, 3 dni w Blue Mountains, tygodniowy roadtrip vanem do Brisbane, cztery tygodnie pobytu w Byron Bay z okolicznymi atrakcjami, tydzień w Victorii z 3 dniami w Melbourne i symboliczne pożegnanie kraju w Sydney.



Najważniejsza rzecz, którą chciałam powiedzieć Australii to przeprosiny za to, że całe życie uważałam ją za alternatywną wersję Stanów Zjednoczonych. Co za obelga! Oprócz języka, rozwiniętej zachodniej kultury i zdobycia ziemi kosztem lokalnych mieszkańców - niewiele te kraje łączy. Choć Amerykę w jakiś sposób lubię i cenię - można by powiedzieć, że Australia jest jej przeciwieństwem i to w najlepszym tego słowa znaczeniu. Jest tu przede wszystkim bezpiecznie, a ludzie nie definiują się poprzez swoją pracę. Wydaję mi się też, że szacunek i jawna skrucha oraz zadośćuczynienie za okupowanie Pierwszych Ludzi (Aborygenów) jest zdecydowanie bardziej godne uznania niż to po drugiej stronie Pacyfiku, ale nie są to tematy, na których się znam, więc może tu zakończę. 



Co do nazwanej tak roboczo przeze mnie równości zawodowej, jest to zdecydowanie cecha, której przydałoby się nauczyć wielu krajom (o tak Polsko), choć głęboko wierzę, że jest to uwarunkowane czynnikami historycznymi i kulturowymi, których nie zmienimy od tak, ale próba zaadaptowania takiego podejścia jest zawsze mile widziana. Krok po kroku, czas wychować nowe generacje. Co mam na myśli? Tutaj nie ma znaczenia co robisz. Pracownicy fizyczni, często niedoceniani w naszym kraju mają tutaj szacunek i dobre życie, niejednokrotnie o wyższym standardzie niż osoby po wyższych uczelniach, których jest tutaj ogólnie mało (z tego co wiem poniżej 30%). Społeczeństwo nie jest klasowe, Twoi znajomi nie muszą być z Twojej bańki, Twoje wykształcenie nie determinuje tego co robisz w wolnym czasie, co czytasz i oglądasz ani jak spędzasz wakacje. Nie jestem socjolożką, ale domyślam się, że zamożność tutejszego społeczeństwa kra tu na pewno dużą rolę. Masz tu albo dużo albo bardzo dużo. Masz czas się edukować i odpoczywać. Jednak patrzenie na ludzi jak na równych sobie, bez oceniania ich na podstawie dyplomu jest czymś co biorę ze sobą i przekazuję dalej. Życzę nam, abyśmy mieli równy dostęp do wiedzy i kultury, abyśmy przy stole czuli się jak społeczność niezależnie od tego skąd pochodzi nasza wypłata. 



Kawka kawka kawka. Trzecia fala kawy, czyli początek kawy specialty. Narodziła się ponoć właśnie tutaj, w miejscu, gdzie zaserwowano pierwszego flat white’a. Co ciekawe flat to po prostu mleczna kawa. Jeśli chcemy, by była mocniejsza prosimy o strong, czyli dodatkowe espresso. Reszta świata ma nieco inną definicję tego napoju, więc kilka tygodnie zajęło mi zrozumienie dlaczego mój flat jest słaby (small cup - 1 shot, large cup 2 shoty). Przez to, że w większość osób pije tu kawki właśnie z mlekiem, Australijczycy specjalizują się zdecydowanie bardziej w nieco mocniej wypalanych ziarnach, takich pod espresso. Ich przelew jest nieco intensywniejszy, a alternatywne metody parzenia przelewowego nie są aż tak powszechne. Dla mnie było to spore zaskoczenie. Australijczycy są dumni ze swojej kawy, jest ona na pewno o wiele lepszej jakości i bardziej pełna smaku niż spalona na wiór włoska czy hiszpańska, ale nie jest to jasno palona delikatna czarna kawa o posmakach owoców czy kwiatów. Ale są oczywiście miejsca, które taką oferują, tylko zastrzegam, że nie jest to standard. Jeszcze jedna rzecz o kawie - kawiarnie otwierają się między 5:50 a 6:30, a zamykają w okolicach 14, a nawet 13! Wynika to z porannego trybu życia w Australii, o którym już mówię.



Kto rano wstaje.. Ten unika upału. Wydaje mi się, że z tego wynikają ekstremalnie wczesne poranki w Australii. O zamiłowaniu do aktywności fizycznej i unoszącej się w powietrzu motywacji do ćwiczeń mówiłam więcej na Youtube, ale historię o tym jak wstałam na wschód słońca kilka minut po szóstej i pomaszerowałam dumna z siebie na plażę z przekonaniem, że będę w ciszy podziwiała budzącą się do życia przyrodę, tylko po to by nad oceanem spotkać kilkaset osób uprawiających przeróżne sporty - będę ją wspominać pewnie przez wiele lat. Zanim zacznie się gorący dzień (i praca) Australijczycy mają za sobą zarówno trening, jak i interakcje społeczne i są gotowi na kawkę i śniadanie. Stąd kawiarnie gotowe serwować flaty i avo tosty od świtu. Mi się to podoba! I dzięki temu nie przyswoiłam kofeiny ani razu po południu za co również podziękował mój sen, a ja byłam gotowa na pilates z samego rana kolejnego dnia (ale o 8, bo nie przesadzajmy, Australijką nie jestem ;)).



Czy znajdzie się tu miejsce na jakąś negatywną obserwację? Jakieś słowa krytyki (może trochę zjechałam ich kawę, sorry). Przyznam szczerze zbyt wielu wad tu nie znalazłam (poza odległością i może tym, że wszędzie jest tak strasznie daleko, że aż budzi to niepokój), ale powiem Wam co słyszałam i minimalnie doświadczyłam. Australijczycy są troszkę flakey, czyli bywają nie do końca solidni jeśli chodzi o umawianie się i dotrzymywanie słowa. Jedni nazywają to australijskim luzem, dla mnie nie jest to dobre usprawiedliwienie. Jest w tym coś powierzchownego i lekkodusznego, coś co podważa głębię tutejszych relacji i zaangażowanie oraz zainteresowanie drugim człowiekiem. Jednocześnie Australiczycy są bardzo towarzyscy, mają duże grona znajomych i lubią życie w społeczności. Chociaż może właśnie przez to jedna osoba w tą czy w tą nie robi im różnicy?


Żadnej puenty z tego nie będzie, bo nie żyłam w tej kulturze, ale może ktoś z Was tak, więc koniecznie dajcie mi znać w komentarzu czy coś z tych przemyśleń się zgadza z perspektywy localsa. A może mieliście zupełnie inne przekonania o Australii i ten wpis Was zaskoczył. Pogadajmy!


2 komentarze
bottom of page